wtorek, 14 lutego 2017

John Wick 2 - recenzja

John Wick powrócił! W pierwszej części udało mu się już rozprawić z rosyjską mafią, znaleźć ukojenie i przejść na emeryturę. W prologu dwójki dopełnia tylko parę formalności i rozprawia się z ostatnimi niedobitkami. Zdawać by się mogło, że ten rozdział w jego życiu dobiegł już końca i może ponownie zacząć wieść normalne życie. Jak się okazuje niestety przeszłość tego typu bohatera chyba nigdy nie da o sobie zapomnieć i puka do drzwi w najmniej oczekiwanym momencie. Tym razem sprawa jest nieco mniej osobista i tyczy się Włochów, a konkretniej Gianny D’Antonio – przywódczyni włoskiej organizacji przestępczej. Wick zobowiązany ślubami krwi jest zmuszony przyjąć jeszcze to jedno zlecenie zanim będzie mógł na dobre zaznać spokoju.

Jedynka przetarła pierwsze szlaki dla serii i spotkała się z raczej ciepłym przyjęciem zarówno wśród widowni jak i grona krytyki filmowej. Daliśmy się urzec tej bezpretensjonalnej i niezwykle satysfakcjonującej rozrywce. Kontynuacja to sequel skonstruowany według złotej zasady Hollywood. Jest po prostu dwa razy więcej tego samego dobra, którego mogliśmy już doświadczyć w pierwszej części. Mimo to dwójka delikatnie zmienia tory wyznaczone przez poprzedniczkę. Zdaje się być teraz jeszcze bardziej samoświadoma, a reżyser odważniej zaczął korzystać z przesady, która tutaj od czasu do czasu zaczęła stanowić element humorystyczny. Stahelski tu dosyć ryzykownie balansuje na granicy kiczu, pastiszu i powagi. W ostateczności jednak wychodzi obronną ręką. Twórcy dobrze sobie zdają sprawę z jakim kinem mają do czynienia i jak się powinno z nim obchodzić. Potrafią się po prostu bawić całą formułą bez wyznaczania sobie zbędnych ograniczeń przy jednoczesnym pozostawieniu szczypty dramaturgii dla samej treści filmu. Nie traktują swojej produkcji w zupełności poważnie, ale tym bardziej nie popadają w parodię. To nadal rasowy akcyjniak rodem ze złotej ery kaset VHS.

Co jednak go od nich wyróżnia? Przede wszystkim podejście i realizacja tego co w nich najważniejsze. Sceny akcji to opus magnum tej serii, a w drugiej części podciągnięto ich poziom już do perfekcji. Podobnie jak w poprzedniczce nadal królują długie ujęcia i wyczyny kaskaderskie samego Keanu Reevesa. Jednak kamera stała się płynniejsza, a montaż jeszcze skromniejszy. Choreografia to istny balet śmierci z akompaniamentem wystrzałów rodem z Gorączki w tle. Trup ściele się gęsto, krew rozbryzga po ścianach, a John nie traci werwy do zabijania. Niezależnie od tego co aktualnie trzyma w ręku jedno jest pewne - znajdzie on zawsze kolejny efektowny sposób na egzekucję. Od dawna na ekranie nikt nie zabijał tak pięknie jak John Wick!

Nie da się niestety ukryć, że tak mocne wysunięcie samej akcji na pierwszy plan zaszkodziło dosyć mocno stronie fabularnej całej produkcji. Historia nie angażuje już tak samo jak poprzednio i jest jeszcze bardziej pretekstowa. Za to sam Wick nadal trzyma się nieźle i pozostał tym samym antybohaterem, któremu chcemy kibicować. Jednak jak sam nas nauczył – wszystko ma swoją cenę. Zbędne wątki są wynikiem rozbudowywania uniwersum, a nudna ekspozycja efektem zmniejszenia roli fabuły do minimum. Mam nadzieję, że w przyszłości uda im się jedno z drugim pogodzić, a akcja stanie się nośnikiem fabularnym sama w sobie.

Drugą część najlepiej opisuje sekwencja gdy John Wick wraca do Nowego Jorku, a w międzyczasie została wyznaczona nagroda za jego głowa. W przeciętnym filmie skończyłoby się pewnie na jednej potyczce. Tutaj zaś jedna goni drugą. Pierwsza z nich dobiegła końca? No cóż... Wick będzie musiał poradzić sobie z następnymi. Za każdym razem w inny satysfakcjonujący stylistycznie sposób. Kontynuacja awansuje względem jedynki z porządnego kina akcji klasy B do rangi widowiska. Nie pozostało już nic innego jak po prostu czekać, aż Wick, jak sam powiedział –zabije ich wszystkich. A my będziemy się temu przyglądać z czystą przyjemnością.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz