To jest
praktycznie ten sam sposób opowiadania historii. Z należytą powagą i
szacunkiem, ale bez patetycznego nadęcia. Przez większość czasu z trafionym,
inteligentnym humorem i lekkim przymrużeniem oka z okazjonalnymi przerwami na
odbicie w nieco dramatyczniejsze momenty z życia głównego bohatera. Sama
konwencja filmu, oparcie produkcji na jednej silnej personie, czy czas akcji
też jak najbardziej nasuwają nam skojarzenia z dziełem Łukasza Palkowskiego.
Gdyby tego było mało to dodam tylko, że nieco bardziej spostrzegawczy widzowie
będą w stanie wychwycić nawet drobne cameo Tomasza Kota w roli Zbigniewa
Religi.
Sama fabuła filmu, jak sam tytuł wskazuje, kręci się wokół
życia słynnej, polskiej seksuolog i jej walce o wydanie swojej najpopularniejszej
książki. Scenariusz skupia się szczególnie na dwóch etapach z życia autorki.
Pierwszy z nich dzieje się w latach 50. i przybliża nam przede wszystkim jej
prywatne życie. Ukazuje co ją ukształtowało i przez co musiała przejść. Drugi
zaś to osadzona dwadzieścia lat później historia o walce Wisłockiej z PRL-owskim
rządem o wydanie kontrowersyjnej jak na tamte czasy książki mającej na celu
szerzenie świadomości seksualnej wśród czytelników i wzbogacanie ich wiedzy w
zakresie tematów, których raczej wtedy nie poruszano w Polsce. Obie linie
fabularne są poprowadzone równolegle i powoli, cegiełka po cegiełce wspólnie
budują nam pełny obraz Michaliny Wisłockiej.
Pisząc o tego typu filmie nie sposób też nie napisać nic o
motywie, który się przewija przez całą jego długość. Seks jest tu sportretowany
tak jak opisuje sama książka, o którą Wisłocka walczy. Szczerze, dojrzale i
bezpretensjonalnie, ale jednocześnie nie rezygnując momentami z pewnej szczypty
magii. Wiem, że dla niektórych nadmierna nagość może stanowić czynnik
odrzucający od seansu. Mogę jednak zapewnić, że nie ma czym się przesadnie
przejmować. Sceny erotyczne w żadnym wypadku nie wywołują uczucia zakłopotania,
czy tym bardziej zażenowania. Nie wydają się być też w żadnym momencie
syntetyczne, czy wciśnięte na siłę. To integralny element filmu, bez którego
zapewne mocno byśmy odczuli, że coś w tej historii zostało pominięte.
Jednak moim zdaniem kluczowym elementem odpowiadającym za
sukces artystyczny tej produkcji są przede wszystkim świetne kreacje aktorskie,
a wartych wspomnienia jest tu całkiem sporo. Począwszy od ról pierwszo- i
drugoplanowych po drobne epizody. Są to na tyle wyraziście wykreowane postaci,
że praktycznie każdej udaje się zapaść w pamięci widza na swój indywidualny i
oryginalny sposób. Przede wszystkim urzekła mnie rola Eryka Lubosa w roli
uwodzicielskiego kochanka i duet urzędników granych przez Jakubika i
Mecwaldowskiego. Adamczyk i Szyc za to przypomnieli mi, że gdy tylko im się
tylko chce i występują w czymś sensownym to potrafią grać i do tego całkiem
nieźle. Zachwycają także te mniejsze role, jak chociażby Artura Barcisia w roli
cenzora, czy Katarzyny Kwiatkowskiej jako dziennikarki. Na szczęście jednak nikt
nie był w stanie przyćmić doskonałej kreacji aktorskiej Magdaleny Boczarskiej,
której wraz ze świetną charakteryzacją udało się wykreować bohaterkę z krwi i
kości. Trzyma ona cały film na swoich barkach i radzi sobie z tym równie dobrze
co Tomasz Kot trzy lata temu w Bogach. To
pierwszoligowy występ!
Sztuka Kochania to
w ogólnym rozrachunku naprawdę udana produkcja. Niepozbawiona pewnych drobnych
wad, ale wydają mi się one być na tyle błahe, że tracą na znaczeniu w
porównaniu z tym co dobrego ten film ma dla nas do zaoferowania. Czyli przede
wszystkim przejmujące i angażujące widza dzieło dzięki któremu wzrośnie ogólna
świadomość na temat Michaliny Wisłockiej. Poza tym, film stanowi również
komentarz na parę wciąż aktualnych i powracających tematów, a dodatkowo jest to
na tyle bogata w walory rozrywkowe produkcja, że śmiało jestem w stanie ją
polecić każdemu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz