piątek, 10 lutego 2017

Sztuka kochania - recenzja

Zazwyczaj nie podoba mi się jak jakaś produkcja reklamuje się na plakatach taglinem typu „nowy film twórców...”. Oczywiście to tylko błahy i prosty chwyt marketingowy, ale zwykle dosyć naciągany i bardzo mylący. Zwłaszcza gdy jest to tylko jedna osoba. W przypadku Sztuki Kochania taką nicią łączącą film Marii Sadowskiej z Bogami jest scenarzysta Krzysztof Rak. Bez skryptu żaden film oczywiście nie powstanie, ale faktem jest, że autor skryptu zazwyczaj nie ma zbyt wielkiego wpływu na ostateczny wygląd filmu. W tym przypadku jednak taki sposób reklamy w pewien pokrętny sposób zdaje się być jak najbardziej na miejscu. Bo tak się składa, że chyba wszyscy odpowiedzialni za produkcję Sztuki Kochania na czele z reżyserką postanowili pójść za ciosem i stworzyć film stylistycznie bliźniaczy do Bogów.
To jest praktycznie ten sam sposób opowiadania historii. Z należytą powagą i szacunkiem, ale bez patetycznego nadęcia. Przez większość czasu z trafionym, inteligentnym humorem i lekkim przymrużeniem oka z okazjonalnymi przerwami na odbicie w nieco dramatyczniejsze momenty z życia głównego bohatera. Sama konwencja filmu, oparcie produkcji na jednej silnej personie, czy czas akcji też jak najbardziej nasuwają nam skojarzenia z dziełem Łukasza Palkowskiego. Gdyby tego było mało to dodam tylko, że nieco bardziej spostrzegawczy widzowie będą w stanie wychwycić nawet drobne cameo Tomasza Kota w roli Zbigniewa Religi.

Sama fabuła filmu, jak sam tytuł wskazuje, kręci się wokół życia słynnej, polskiej seksuolog i jej walce o wydanie swojej najpopularniejszej książki. Scenariusz skupia się szczególnie na dwóch etapach z życia autorki. Pierwszy z nich dzieje się w latach 50. i przybliża nam przede wszystkim jej prywatne życie. Ukazuje co ją ukształtowało i przez co musiała przejść. Drugi zaś to osadzona dwadzieścia lat później historia o walce Wisłockiej z PRL-owskim rządem o wydanie kontrowersyjnej jak na tamte czasy książki mającej na celu szerzenie świadomości seksualnej wśród czytelników i wzbogacanie ich wiedzy w zakresie tematów, których raczej wtedy nie poruszano w Polsce. Obie linie fabularne są poprowadzone równolegle i powoli, cegiełka po cegiełce wspólnie budują nam pełny obraz Michaliny Wisłockiej.

Pisząc o tego typu filmie nie sposób też nie napisać nic o motywie, który się przewija przez całą jego długość. Seks jest tu sportretowany tak jak opisuje sama książka, o którą Wisłocka walczy. Szczerze, dojrzale i bezpretensjonalnie, ale jednocześnie nie rezygnując momentami z pewnej szczypty magii. Wiem, że dla niektórych nadmierna nagość może stanowić czynnik odrzucający od seansu. Mogę jednak zapewnić, że nie ma czym się przesadnie przejmować. Sceny erotyczne w żadnym wypadku nie wywołują uczucia zakłopotania, czy tym bardziej zażenowania. Nie wydają się być też w żadnym momencie syntetyczne, czy wciśnięte na siłę. To integralny element filmu, bez którego zapewne mocno byśmy odczuli, że coś w tej historii zostało pominięte.

Jednak moim zdaniem kluczowym elementem odpowiadającym za sukces artystyczny tej produkcji są przede wszystkim świetne kreacje aktorskie, a wartych wspomnienia jest tu całkiem sporo. Począwszy od ról pierwszo- i drugoplanowych po drobne epizody. Są to na tyle wyraziście wykreowane postaci, że praktycznie każdej udaje się zapaść w pamięci widza na swój indywidualny i oryginalny sposób. Przede wszystkim urzekła mnie rola Eryka Lubosa w roli uwodzicielskiego kochanka i duet urzędników granych przez Jakubika i Mecwaldowskiego. Adamczyk i Szyc za to przypomnieli mi, że gdy tylko im się tylko chce i występują w czymś sensownym to potrafią grać i do tego całkiem nieźle. Zachwycają także te mniejsze role, jak chociażby Artura Barcisia w roli cenzora, czy Katarzyny Kwiatkowskiej jako dziennikarki. Na szczęście jednak nikt nie był w stanie przyćmić doskonałej kreacji aktorskiej Magdaleny Boczarskiej, której wraz ze świetną charakteryzacją udało się wykreować bohaterkę z krwi i kości. Trzyma ona cały film na swoich barkach i radzi sobie z tym równie dobrze co Tomasz Kot trzy lata temu w Bogach. To pierwszoligowy występ!

Sztuka Kochania to w ogólnym rozrachunku naprawdę udana produkcja. Niepozbawiona pewnych drobnych wad, ale wydają mi się one być na tyle błahe, że tracą na znaczeniu w porównaniu z tym co dobrego ten film ma dla nas do zaoferowania. Czyli przede wszystkim przejmujące i angażujące widza dzieło dzięki któremu wzrośnie ogólna świadomość na temat Michaliny Wisłockiej. Poza tym, film stanowi również komentarz na parę wciąż aktualnych i powracających tematów, a dodatkowo jest to na tyle bogata w walory rozrywkowe produkcja, że śmiało jestem w stanie ją polecić każdemu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz